piątek, 28 sierpnia 2009

Tokyo Gore Police


Japończycy oraz inni Azjaci to niesamowite osobniki. Może ich ogół sprawia wrażenie bezgranicznie denerwującego, pozbawionego indywidualizmu i żyjącego poza rzeczywistością… Ale to przecież oni są królami w świecie kina gore, mojej ostatnio lekko zaniedbanej miłości.
A forma „goreżyserów” z Azji nie spada, czego dowodem jest choćby powstały niedawno „Tokyo Gore Police”.
Nad Tokyo sprawuje władzę doskonale wyszkolona, nowoczesna, sprywatyzowana policja, która ma chronić obywateli przed „inżynierami” – ludźmi zarażonych dziwnym wirusem, który modyfikuje ich ciało i umysł, a także zmienia w niebezpiecznych drapieżców. Ruka, sierota po ojcu policjancie, jest dumą tokijskiej policji – rozprawia się z inżynierami szybko, z klasą i bardzo krwawo. Nikt nie podejrzewa nawet, że inżynierowie próbują ją przeciągnąć na swoją stronę i mają ku emu bardzo dobre argumenty…
Fabuła z pozoru wydaje się niezbyt skomplikowana, lecz uwierzcie mi – nie sposób wyliczyć wszystkich tu smaczków i skomplikowanych motywów postępowania bohaterów. Nie dajcie się również nabrać na jej powagę. „Tokyo Gore Police” to prawdziwy misz-masz stylistyczny, łączący w sobie psychodelę, psychologiczny horror gore, kiczowatą komedię, melodramat, kino sztuk walki i polityczny kryminał. A wszystko to przecina się w najmniej oczekiwanych momentach. Nawet w trakcie bardzo nostalgicznych scen, nad akcją wisi ogromna dawka dystansu. Głównie za sprawą Tokyo, w którym wszystko się rozgrywa. Gdzie nie spojrzymy, tam gdzieś reklamują przyrządy do samobójstw, cukierkowa lalunia dopinguje władze w krwawych potyczkach, a w barze ze striptizem występują kobiety po eksperymentach medycznych (ach ta kobieta-ślimak czy kobieta-krokodyl…). Groteska na grotesce, absurd na absurdzie, brutalność, na brutalności… Sama Ruka wydaje się być najpoważniejsza w całym tym towarzystwie. Grająca ją Eihi Shiina już po „Grze Wstępnej” zaskarbiła sobie moją sympatie, zaś po seansie TGP, dołączyła do grona moich ulubionych aktorek. Prawdziwa mistrzyni dwuznaczności.
W TGP najbardziej rzuca się w oczy doskonała robota przy montażu. Ten film jest do bólu fotograficzny – każdy kadr mógłby osobno zrobić furorę w świecie zdjęć. Wszystko zostało nakręcone z idealnej perspektywy, w idealnym świetle, spowolnienia występują dokładnie tam gdzie powinny, a satyryczne wstawki totalnie mieszają w głowie. Najbardziej utkwił mi w pamięci widok głównego czarnego charakteru na tle wielkiego księżyca oraz to:



Jak dla mnie – MISTRZOSTWO ŚWIATA, które powinno otrzymać wszelkie nagrody. Coś cudownego!

TGP nie pozwala się nudzić. Nie napotkamy tu żadnych dłużyzn ani zbędnych scen. To prawdziwa jazda bez trzymanki, po której niczego nie można się spodziewać. A kolejka ta pędzi i pędzi przez przeróżne korytarze i zwalnia tylko chwilami, gdy akcja musi wznieść się w górę. Mimo ogromu różnorodności wszystko tu trzyma się kupy i naprawdę wciąga. Naprawdę dziwiło mnie, ze w dzisiejszych czasach ktoś jeszcze kręci takie filmy. Pewnie nie każdemu spodoba się tego typu artystyczny nieład, ale nie zaszkodzi spróbować.

8/10

1 komentarz:

  1. Dla mnie to był straszny zawód ,oprócz kilku fajnych scen to niemal nic mi się tu nie podobało (ostatnie ujęcia są świetne z tym jak stoi z tym zdeformowanym okiem na aucie - już nie pamiętam dokładnie bo po premierze od razu oglądałem-ale to plastycznie niesamowite wrażenie na mnei zrobiło)...Machinegirl mimo gorszych efektów jest dużo, dużo lepsze.Zresztą Tokyo Shock ma w swojej stajni ogrom lepszych pozycji.

    aha.no i Tokyo gore police jest wręcz fatalnie zmontowane...albo lepiej było by powiedziec że najzwyczajniej źle zmontowane.

    OdpowiedzUsuń