środa, 5 sierpnia 2009

Rawhead Rex


Adaptacje książek/opowiadań Clive`a Barkera mają to do siebie, że udają się tylko wtedy gdy on sam je reżyseruje. Wystarczy spojrzeć na pierwsze części „Hellraisera” i „Candymana”. Niestety pan Barker bardziej zajmuje się pisarstwem niż reżyserstwem, dlatego pod jego nieobecność powstają takie gnioty jak „Nocny Pociąg z Mięsem” i reszta sagi z Cenobitami w tle. Powstawało jeszcze trochę ekranizacji dzieł Barkera, które poziomem przypominały ekranizacje książek Kinga (innymi słowy – były żenujące). „Rawhead Rex” to jedna ze starszych, którą zdobyć bardzo ciężko. Gdy w końcu się udało, okazało się, że czeka mnie hiszpański dubbing (cholera, a hiszpański podział się w „Angustii”?!)…
W pewnej wsi przez przypadek zostaje uwolniony potwór zwany „Królem Trupiogłowym”, który wyrusza, aby zmniejszyć liczbę mieszkańców wioski. Poprzez witraż w kościele ze swoim wizerunkiem udaje mu się opętać księdza i uczynić go swoim sługą. Na nieszczęście w tym samym czasie Howard przebywa w Albion z rodziną i zbiera materiały do książki o tym właśnie Domu Bożym. Ofiary zaczynają się mnożyć, podobnie jak naoczni świadkowie ataków potwora, do których dołącza także Howard. Policja jednak nie chce wierzyć w ich wersję wydarzeń i podążają niewłaściwym szlakiem, narażając mieszkańców na zbliżającą się śmierć.
Uff... Naprawdę ciężko mi było opisać fabułę tego filmu na tyle, aby brzmiało to przekonująco. Bo pomysł może i się zarysował, nie można tu Barkerowi niczego zarzucić. Jednak pan reżyser odwalił, za przeproszeniem, totalną kichę. Od czego tu zacząć… WSZYSCY bohaterowie „Rawhead Rex” podnoszą ciśnienie swoim idiotycznym zachowaniem – reagują z opóźnionym zapłonem, zamiast atakować słabszego od siebie tylko się wydzierają i dają obijać sobie mordę, przybiegają w odpowiednie miejsce dosłownie w tej samej sekundzie, nie potrafią przejść bokiem chodnika, widząc całującą się parę… Głupi detektyw zaś naoglądał się chyba za dużo Kojaka, bo szuka spisków wszędzie, gdzie są niemożliwe. Sam główny bohater Howard, podejmuje i zmienia decyzje 30 razy na minutę. Nie ma problemów z otwarciem bramy, gdy jego córka krzyczy, zaś zastyga bez ruchu w bramie, gdy jego syn jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. „Byłem tam i widziałem jak go zabija!” – doprawdy, imponujące. Co do „świetnych cytatów tego filmu należy także dialog proboszcza i policjanta…
- Proboszcz?
- Tak! Wdarł się do środka!
- A gdzie proboszcz jest?
Eh… Pewnie poszedł na dziwki, jak do wielebny.
Sam Król Trupiogłowy zaś… No… Wygląda jak mniejsza wersja King-Konga w plastikowej masce i noktowizorami w oczach. Ja rozumiem, że w tamtych czasach ciężko było o dobre efekty, ale jednak w trakcie filmu widać, ze były one możliwe. Bo efekty specjalne to jeden z nielicznych plusów tego filmu. Drugim jest to, że Król nie jest „mhhochnym nocnym łowcą’ i atakuje także za dnia.
Najgorsze jest jednak to, ze twórcy starali się widocznie, aby ten film naprawdę straszył czy chociaż był poważny. Jednak niedorzeczności, idiotyczni bohaterowie i zupełnie nierealne zwroty bardziej przypominają zabiegi z typowych kiczowatych horrorów rodem z Tromy. Z tym, ze panowie z owej wytwórni przynajmniej nie silą się na powagę…
Szkoda
2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz